Status „dawnego" Tybetu bywa przedmiotem (głównie ideologicznych) dysput i polemik, nie ulega jednak wątpliwości, że w latach 1913-50 kraj ten, w środkowo-zachodniej części, spełniał wszystkie warunki państwowości uznawane przez prawo międzynarodowe: posiadał naród, terytorium oraz niezależny od obcych władz rząd, który sprawował na owych ziemiach władzę wewnętrzną, utrzymywał stosunki i zawierał traktaty z innymi państwami, bił własną monetę itd.
Po proklamowaniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 roku przewodniczący Mao Zedong zapowiedział „wyzwolenie" terenów, które Pekin uznawał za strefę swoich wpływów, powołując się na czasy mongolskiej dynastii Yuan i mandżurskich Qingów. W październiku 1950 roku oddziały Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (AL-W) szybko rozbiły nieliczne i źle uzbrojone wojska tybetańskie. Siedem miesięcy później Tybetowi narzucono siedemnastopunktową „Ugodę w sprawie pokojowego wyzwolenia" - w gruncie rzeczy pierwowzór przyznanego później Hongkongowi modelu „jeden kraj, dwa systemy" - która zmuszała Lhasę do „powrotu do rodziny macierzy" i „udzielania aktywnej pomocy" AL-W, gwarantując Tybetańczykom miedzy innymi „autonomię regionalną", poszanowanie „wierzeń, tradycji i obyczajów", „ochronę klasztorów" tudzież zachowanie „istniejącego systemu politycznego", „ustalonego statusu, funkcji oraz uprawnień" Dalajlamy, Panczenlamy i urzędników „różnych szczebli". Traktat dotyczył tylko Tybetu centralnego (w latach 1950-54 pozostałe ziemie tybetańskie formalnie przyłączono do chińskich prowincji Qinghai, Sichuan, Gansu i Yunnan). Strona chińska, którą w tym czasie reprezentowały wyłącznie struktury wojskowe, zaczęła natychmiast łamać jego postanowienia, systematycznie ograniczając władzę i uprawnienia tybetańskiego „rządu lokalnego".
Mieszkańcy Khamu i Amdo - prowincji, których Ugoda nie tyczyła - chwycili za broń już na początku lat pięćdziesiątych w odpowiedzi na prześladowania towarzyszące wprowadzaniu komunistycznych „reform demokratycznych" w północnej i wschodniej części kraju. Krwawe represje zmusiły do ucieczki tysiące osób, potęgując antychińskie nastroje w Tybecie centralnym, gdzie początkowo Pekin prowadził bardziej umiarkowaną politykę. 10 marca 1959 roku mieszkańcy Lhasy, obawiając się, że chińscy żołnierze uprowadzą Dalajlamę - politycznego i duchowego przywódcę Krainy Śniegu - otoczyli jego rezydencję. Zgromadzenie przerodziło się w falę niepodległościowych demonstracji, te zaś - w powstanie. Kiedy stało się jasne, że nie ma już żadnych szans na rozmowy i negocjacje, Dalajlama zdołał opuścić Lhasę i dotrzeć do Indii. W jego ślady poszło ponad osiemdziesiąt tysięcy Tybetańczyków.
Powstanie zostało utopione we krwi. Ze zdobytych przez tybetańskich bojowników tajnych dokumentów AL-W wynika, że w samej Lhasie i jej okolicach „zlikwidowano" 87 tysięcy Tybetańczyków. Wyobrażenie o skali represji daje dopiero zestawienie z innymi liczbami: w stolicy Tybetu mieszkało w tym czasie jakieś 30 tysięcy osób, a w pobliskich klasztorach żyło drugie tyle mnichów; wokół „Miasta Bogów" koczowały również tysiące uciekinierów ze wschodniej części kraju. Jednocześnie całe Chiny przeżywały tragedię kampanii „wielkiego skoku" i „wojny z czterema szkodnikami". Szaleństwa Mao, któremu marzyło się błyskawiczne uprzemysłowienie przy pomocy „generała żelazo" z przydomowych dymarek i gigantyczne oszczędności ziarna, kosztowały życie ponad 30 milionów obywateli ChRL.
Po stłumieniu powstania władze chińskie przystąpiły do tworzenia „spółdzielni", a następnie „komun", odbierając ziemię świeżo uwłaszczonym chłopom oraz niszcząc pozostałości tradycyjnych struktur politycznych i społecznych. Wtrącano do więzień przedstawicieli „starego" systemu i „kontrrewolucjonistów" - hierarchów i duchownych, arystokratów, przywódców klanów, urzędników państwowych itd. - oraz ich „agentów". Na thamzingach, wiecach walki klasowej, podczas których zmuszano najbliższych, często uczniów i dzieci, do publicznego lżenia i torturowania nauczycieli, sąsiadów i krewnych, zamęczono na śmierć niemal sto tysięcy Tybetańczyków.
Natychmiast po dotarciu do Indii Dalajlama powołał rząd emigracyjny, którego głównymi zadaniami było organizowanie pomocy dla uchodźców, zabieganie o wsparcie społeczności międzynarodowej i demokratyzacja archaicznych struktur politycznych. Do końca lat siedemdziesiątych celem nadrzędnym pozostawał powrót do niepodległego Tybetu.
Po pierwszym, najtrudniejszym okresie, kiedy wyczerpanych, pozbawionych środków do życia uciekinierów dziesiątkowały choroby tropikalne i głód, diaspora zorganizowała prężne osiedla w Indiach i w Nepalu. Na wygnaniu odtworzono najważniejsze instytucje monastyczne, dzięki którym udało się ocalić dziedzictwo kultury tybetańskiej; powstały też szkoły, uniwersytety, szpitale, wioski dziecięce, warsztaty, osady rolnicze i wreszcie sprawne organizacje pozarządowe. Dalajlama konsekwentnie ograniczał swoje „buddokratyczne" prerogatywy polityczne, przekazując je nowo powoływanym instytucjom demokratycznym. Uciekinierzy z Tybetu wybierają dziś parlament i - bezpośrednio - premiera oraz uchodzą za jedną z najlepiej zorganizowanych społeczności na wychodźstwie. (Poziom wykształcenia, opieka zdrowotna, stopa życiowa, wolność intelektualna i mechanizmy demokratyczne diaspory stanowią najbardziej wymowny kontrapunkt kolonialnych rządów Pekinu w pełnym analfabetów, prostytutek i żebraków najsłabiej rozwiniętym regionie ChRL, jakim wciąż pozostają ziemie tybetańskie.)
Znacznie gorzej wiodło się jednak Tybetańczykom na arenie międzynarodowej. Choć w latach 1959-65 Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych przyjęło trzy rezolucje, wzywające Chiny do przestrzegania ich praw - w tym prawa do samostanowienia - nie uczyniono nic, by je zrealizować. Sprawa Tybetu odeszła w polityczny niebyt w 1971 roku po zajęciu przez ChRL miejsca Republiki Chińskiej (Tajwanu) w ONZ. Trzy lata później po dramatycznym apelu Dalajlamy złożyli broń wspierani potajemnie, acz symbolicznie, przez amerykańską Centralną Agencję Wywiadowczą partyzanci, którzy nękali wojska chińskie - zdobywając przy okazji bezcenne dla CIA tajne dokumenty - z baz w nepalskim królestwie Lo.
W 1966 roku przewodniczący Mao - którego pozycja chwiała się po fiasku kampanii „wielkiego skoku" i wywołanym przez nią głodzie - wezwał młodzież do zaatakowania „partyjnej biurokracji". W czasie dziesięcioletniej rewolucji kulturalnej bezlitośnie zwalczano wszelkie przejawy „starego myślenia i obyczajów", co oznaczało między innymi całkowity zakaz praktykowania i manifestowania wiary religijnej, noszenia tradycyjnych strojów, a w niektórych regionach nawet posługiwania się językiem tybetańskim. Tybetańczycy „wykorzystali" koszmar anarchii i walk frakcyjnych w łonie Czerwonej Gwardii, wzniecając serię krwawo tłumionych, lokalnych powstań. Mieszkańcy Tybetu nazywają ten okres niebywałej brutalności i okrucieństwa - w Chinach dochodziło między innymi do aktów rytualnego kanibalizmu - „czasem, gdy niebo i ziemia zamieniły się miejscami".
Po odsunięciu „bandy czworga" Pekin zdecydował się na bardziej liberalną politykę. W 1980 roku wizytę w Lhasie złożył pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Chin (KPCh) Hu Yaobang i przeprosił Tybetańczyków za katastrofę, jaką okazały się dla nich trzy dziesięciolecia chińskich rządów. Przerażony nędzą i spustoszeniami, zapowiedział „jak najszybsze przywrócenie warunków bytowych sprzed 1959 roku" oraz wycofanie większości chińskich funkcjonariuszy i urzędników.
Liberalizacja gospodarcza i polityczna oznaczała przede wszystkim elementarne poszanowanie własności prywatnej oraz religijnej, kulturowej i językowej odrębności Tybetańczyków. Zwolniono większość więźniów politycznych, wydawano zgody na odbudowę zrównanych z ziemią klasztorów i świątyń, promowano język tybetański i zakładano szkoły. Dengowskie reformy przyniosły jednak również nowe zagrożenia, takie jak drakońska polityka kontroli urodzeń - w ramach której, choć teoretycznie miała nie dotyczyć „mniejszości", sterylizowano i poddawano przymusowym aborcjom, nawet w ósmym miesiącu ciąży, tysiące tybetańskich kobiet - czy postępująca dewastacja niezwykle kruchego środowiska naturalnego na skutek rabunkowej eksploatacji surowców.
W odpowiedzi na złożoną w 1979 roku deklarację Deng Xiaopinga, który oświadczył, że gotów jest rozmawiać z tybetańską diasporą o wszystkim poza „niepodległością", Dalajlama zapowiedział rezygnację z fundamentalnych aspiracji swego narodu, przedstawiając „korzystny dla obu stron" model „drogi środka", zakładający zapewnienie Tybetańczykom „prawdziwej" autonomii - którą, teoretycznie, gwarantuje im konstytucja i ustawy ChRL - oraz przeobrażenie Tybetu w „strefę pokoju", czyli w pewnym sensie powrót do postanowień Ugody z 1951 roku i tradycyjnej roli stabilizującego bufora pomiędzy najludniejszymi państwami świata. Do ojczyzny wyruszyły cztery delegacje wysłanników Dalajlamy, którzy mieli na własne oczy zobaczyć „postępy", jakich dokonano pod rządami Pekinu.
Na podstawie zgromadzonych wtedy dokumentów, relacji i statystyk źródła emigracyjne szacują, że chińską okupację przypłaciło życiem ponad milion dwieście tysięcy z sześciu milionów Tybetańczyków - piąta część narodu. W gruzach legły niemal wszystkie z 6259 klasztorów, będących ośrodkami religii, kultury, nauki, medycyny i sztuki tybetańskiej.
Odsunięcie Hu Yaobanga w styczniu 1987 roku oznaczało koniec liberalizacji politycznej i załamanie kontaktów między Pekinem a diasporą. Dekadę „odwilży" zamknęła fala niepodległościowych manifestacji w Lhasie, które tłumiono, strzelając z broni maszynowej do demonstrujących mnichów, mniszek i świeckich. Po trzech latach niepokojów - na wniosek ówczesnego sekretarza partii TRA i obecnego prezydenta ChRL, Hu Jintao - w marcu 1989 roku ogłoszono stan wojenny.
W tym okresie służby bezpieczeństwa stosowały strategię „obrotowych drzwi", która polegała na masowych, stosunkowo krótkich, z reguły przypadkowych aresztowaniach połączonych z okrutnym biciem. „Prowodyrów" i „podżegaczy" skazywano na kilkuletnie kary więzienia. Ponieważ świadkami brutalności policji byli zachodni turyści, dla których na początku lat osiemdziesiątych otworzono największe miasta środkowego Tybetu, władze zrezygnowały z taktyki „pasywnej", starając się „aktywnie" zapobiegać protestom i wystąpieniom niepodległościowym. Budowano agenturę, instalowano kamery przemysłowe w newralgicznych punktach Lhasy, zatrzymanych i więźniów poddawano torturom, aby wydobyć informacje i zastraszyć całą społeczność tybetańską.
Ponieważ dziesięcioletnie rozmowy z chińskimi aparatczykami nie przyniosły żadnych rezultatów politycznych, Dalajlama, którego cztery miesiące po masakrze w Pekinie w czerwcu 1989 roku uhonorowano Pokojową Nagrodą Nobla, ponownie zaapelował o pomoc wolnego świata. Sprawa Tybetu wróciła na pierwsze strony gazet, a w państwach demokratycznych zaczęły powstawać liczne grupy i organizacje, popierające aspiracje Tybetańczyków. Zdominowana przez twardogłowych przeciwników reform politycznych partia zareagowała na „umiędzynarodowienie problemu Tybetu" zerwaniem wszelkich kontaktów z diasporą w 1993 roku.
Przewodniczący Jiang Zemin, który zastąpił odsuniętego po Tiananmen Zhao Ziyanga, ogłosił też nową strategię dla Tybetu: „chwytanie oburącz", czyli szybki rozwój gospodarczy, mający nieodwracalnie związać Dach Świata ze strukturami ChRL i rozładować niezadowolenie Tybetańczyków, oraz ścisłą kontrolę polityczną. Ostateczny, instytucjonalny kres polityce liberalizacji położyło zwołane w 1994 roku III Forum Robocze w sprawie Tybetu. Stały Komitet Biura Politycznego KPCh uznał, że prawdziwym problemem jest tożsamość Tybetańczyków - oraz ich lojalność wobec Dalajlamy: „głowy węża", którą trzeba odrąbać, żeby „zabić gada lokalnego nacjonalizmu" - i wydał jej otwartą wojnę.
„Rozwój gospodarczy" sprowadzał się do pompowania gigantycznych dotacji na rozbudowę infrastruktury oraz agend administracji partyjnej i rządowej, niemal całkowicie pomijając najważniejsze z perspektywy Tybetańczyków edukację, szkolenia zawodowe i opiekę zdrowotną w regionach wiejskich. Za miliardami yuanów z budżetu centralnego, preferencyjnymi kredytami, ulgami podatkowymi i ułatwieniami meldunkowymi popłynęła fala chińskich osadników z sąsiednich prowincji, błyskawicznie obracając rdzennych mieszkańców w marginalizowaną, ubożejącą i pozbawioną perspektyw mniejszość w ich własnym kraju - jak wynika z oficjalnych danych, po dwakroć uprzywilejowany, jako mężczyzna i mieszkaniec stolicy, statystyczny Tybetańczyk z Lhasy jest gorzej wykształcony (o guanxi, niezbędnych do załatwienia czegokolwiek „koneksjach", nie wspominając) od podwójnie dyskryminowanej wieśniaczki z Sichuanu, skąd pochodzi większość imigrantów. Wielu obserwatorów uważa, że Pekin czeka na „ostateczne rozwiązanie" problemu tybetańskiego, topiąc, wzorem Mandżurii i Mongolii Wewnętrznej, „lokalny separatyzm" w morzu Hanów.
W 2001 roku - w ramach zakrojonego na ogromną skalę programu „rozwijania ziem zachodnich" (chiń. xibu da kaifa) - Pekin przystąpił do budowy linii kolejowej, która cztery lata później połączyła Tybet centralny z innymi prowincjami ChRL, a w 2002 roku władze chińskie, które do tej pory kategorycznie temu zaprzeczały, oficjalnie przyznały, że Tybetańczycy stają się mniejszością we własnym kraju.
Głównym instrumentem „kontroli" uczyniono natomiast kampanie „edukacji patriotycznej", którymi objęto najpierw partyjne kadry oraz urzędników, potem uznawanych za najgroźniejsze źródło „nacjonalizmu" duchownych i wreszcie całe społeczeństwo tybetańskie. Po raz pierwszy od czasów rewolucji kulturalnej machina propagandowa zaatakowała Dalajlamę (wcześniej mówiła o „separatystycznej klice Dalaja") i zaczęła kwestionować jego autorytet religijny.
Tybetańczyków znów wtrącano do więzień za każdą, nawet symboliczną próbę sprzeciwu wobec komunistycznej władzy - choćby posiadanie flagi narodowej czy przekładu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Konflikt zaostrzyło uwięzienie sześcioletniego Genduna Czokji Nimy, którego Dalajlama zgodnie z wiekową tradycją uznał w maju 1995 roku za nowe wcielenie Panczenlamy, drugiego hierarchy buddyzmu tybetańskiego. Ateistyczne władze mianowały innego, „autentycznego" Panczenlamę i zaczęły zmuszać tybetański kler do jego zaakceptowania oraz „odrzucenia" dziecka wskazanego przez Dalajlamę. Pekin do tej pory odmawia niezależnym obserwatorom dostępu do uwięzionego chłopca i jego rodziców, choć zabiegały o to liczne rządy, parlamenty i organizacje międzynarodowe z agendami ONZ na czele.
Protesty duchownych wywołały brutalne represje i kampanie „reedukacji politycznej" w klasztorach. Mnisi i mniszki musieli zadeklarować lojalność wobec „macierzy" i potępić Dalajlamę, którego zdjęć nie można dziś wystawiać na widok publiczny w całym Tybecie. Opornych aresztowano lub wydalano ze świątyń. Grupy robocze, komitety demokratycznego zarządzania oraz lokalne biura ds. religii, które nadzorują działalność klasztorów, wprowadzały nowe restrykcje, dotyczące na przykład liczby i wieku duchownych. W 1998 roku władze zaczęły wysyłać na przymusowe emerytury mnichów, którzy ukończyli sześćdziesiąt lat. Stanowi to ogromne zagrożenie dla zasadzającej się w dużej mierze na bezpośrednim, ustnym przekazie tradycji buddyjskiej, w której starzy mnisi zawsze odgrywali kluczową rolę jako wychowawcy, nauczyciele, mistrzowie rytuałów i medytacji. W ramach owych kampanii usunięto ze świątyń ponad dwadzieścia tysięcy duchownych. Po spacyfikowaniu klasztorów ogłoszono „kampanię ateizacji", która objęła całe społeczeństwo. Ze szczególną gorliwością wprowadzano ją w szkołach, wpajając dzieciom, że praktykowanie buddyzmu jest „wyrazem zacofania" i „kłodą na drodze postępu".
W grudniu 1999 roku uciekł do Indii czternastoletni Ugjen Trinlej Dordże, XVII Karmapa, najwyższy hierarcha buddyjski przebywający na terenie Tybetu. Rząd ChRL zezwolił na intronizowanie tego lamy, zaaprobowanego wcześniej przez Dalajlamę, w ostatnich miesiącach dogasającej liberalizacji 1992 roku; propaganda nieodmiennie przedstawiała go jako „patriotycznego duchownego, miłującego politykę partii i jedność macierzy" oraz żywy dowód wolności religii w Tybecie. Władze znów zaostrzyły represje: zakazano obchodzenia świąt buddyjskich, grożono dymisjami urzędnikom, którzy odważą się odwiedzać klasztory, prowadzono rewizje w prywatnych domach, konfiskowano i publicznie niszczono już nie tylko wizerunki Dalajlamy, ale i przedmioty kultu religijnego. Nowa strategia Pekinu, który zaczął mówić o „obcości" buddyzmu jako religii przeniesionej przed ponad tysiącem lat z Indii, kojarzyła się Tybetańczykom tylko z czasami rewolucji kulturalnej. Za ucieczkę Karmapy zapłacił stanowiskiem Chen Kuiyuan, sekretarz KPCh w TRA odpowiedzialny za prowadzenie brutalnych kampanii politycznych w latach dziewięćdziesiątych, po mianowaniu nowego przewodniczącego władze nie zmieniły jednak ani retoryki, ani twardej polityki antyreligijnej.
Spacyfikowawszy klasztory w Tybecie centralnym, wydano wojnę religii na ziemiach tybetańskich poza granicami TRA. W przyłączonym do Sichuanu Khamie rozbito wielkie obozowiska klasztorne - w tym Instytut Studiów Buddyjskich Serthar, największy ośrodek renesansu buddyzmu we współczesnym Tybecie, z którego wydalono ponad 8500 duchownych, burząc ich domy, by nie mieli dokąd wracać - a w grudniu 2002 roku, nie przedstawiając żadnych dowodów winy oskarżonych, kpiąc z apeli i ostrych protestów społeczności międzynarodowej, skazano na karę śmierci znanego nauczyciela buddyjskiego i działacza społecznego Tulku Tenzina Delka oraz byłego mnicha Lobsanga Dhondupa, którego miesiąc później stracono. Była to pierwsza od ponad dwudziestu lat egzekucja tybetańskiego więźnia politycznego.
Innymi słowy, w czasie ponaddziesięcioletniej fali nowego, życzliwego zainteresowania świata, naszpikowanej niezliczonymi kampaniami i dziesiątkami parlamentarnych deklaracji w obronie Tybetańczyków, Pekin konsekwentnie zaostrzał politykę w Tybecie, mnożąc restrykcje i potęgując represje, a przy okazji obracając rdzennych mieszkańców w marginalizowaną i jawnie dyskryminowaną mniejszość. Co więcej, działania organizacji pozarządowych i sympatia międzynarodowej opinii publicznej w żaden sposób nie przekładały się na politykę rządów, których głównym celem stał się wyścig do chińskiego rynku. W latach dziewięćdziesiątych minionego wieku Stany Zjednoczone i Unia Europejska całkowicie wycofały się z mechanizmów przypominających „trzeci koszyk" KBWE, oddzielając kwestię poszanowania praw człowieka od innych aspektów - przede wszystkim gospodarczych - stosunków z Chinami i na własne życzenie odbierając sobie w ten sposób możliwość skutecznego upominania się o prześladowanych. Po 11 września 2001 roku i gwałtownym przewartościowaniu na arenie międzynarodowej, którego ofiarą padły przede wszystkim standardy praw człowieka, sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, a Pekin, z błogosławieństwem zachodnich rządów, zaczął wykorzystywać globalną wojnę z terroryzmem do prześladowania mniejszości, zwłaszcza Ujgurów z Turkiestanu Wschodniego i Tybetańczyków.
W tej sytuacji priorytetem diaspory musiało stać się ponowne, jak najszybsze nawiązanie kontaktów z władzami ChRL. Rok później Pekin przyjął pierwszych od niemal dziesięciu lat wysłanników Dalajlamy. Do kolejnych rozmów doszło w maju 2003, wrześniu 2004, lipcu 2005 i lutym 2006 roku. Choć wydaje się, że kontakty te nie przyniosły przełomu ani znaczących rezultatów poza „ukazaniem poważnych różnic w samym podejściu do problemu", emigracyjni przywódcy raz po raz apelują do Tybetańczyków i „sympatyków" sprawy Tybetu o poniechanie „aktywnych" protestów w imię budowania „atmosfery sprzyjającej kontynuowaniu dialogu".
Wielu ekspertów uważa, że ChRL nie zamierza prowadzić żadnych rokowań z Tybetańczykami, kupując jedynie czas i czekając na śmierć Dalajlamy, która - jak najwyraźniej wierzy wielu chińskich dygnitarzy - rozwiąże problem raz na zawsze. W maju 2004 roku Rada Państwa opublikowała białą księgę, w której wykluczyła przyznanie Tybetowi jakiegokolwiek specjalnego statusu na zasadzie „jeden kraj, dwa systemy". Władze centralne oświadczyły dobitnie, że „o losie i przyszłości Tybetu nie decyduje już Dalajlama i jego klika, lecz wyłącznie cały naród chiński", wzywając przywódcę Tybetańczyków do „spojrzenia prawdzie w oczy, dokonania właściwej oceny sytuacji, faktycznego porzucenia stanowiska w sprawie »niepodległości Tybetu« oraz zrobienia czegoś pożytecznego dla rozwoju Chin i regionu tybetańskiego w latach, jakie mu jeszcze zostały". Inni obserwatorzy sądzą jednak, że partyjni reformatorzy dostrzegają szansę, jaką stwarza koncyliacyjna postawa Dalajlamy, i rozumieją zagrożenia, przed którymi staną Chiny - uznające za najwyższy priorytet „strzeżenie stabilizacji i narodowej jedności" - jeżeli nie wypracują trwałego rozwiązania z cieszącym się ogromnym autorytetem na całym świecie, niekwestionowanym przywódcą narodu tybetańskiego, którego wierność zasadom ahimsy zjednuje sprawie Tybetu coraz więcej orędowników wśród chińskich dysydentów i intelektualistów w kraju i za granicą.
Latem 2005 roku, przed hucznymi obchodami czterdziestolecia TRA - poprzedzonymi rutynowym polowaniem na potencjalnych wichrzycieli i byłych więźniów politycznych, dla których zakończenie wyroku oznacza nie wolność, lecz ciągłą inwigilację i nowe szykany - w klasztorach centralnego Tybetu, gdzie na początku dekady, gdy walec najbrutalniejszych represji przetoczył się na wschód, zapanował względny spokój, ogłoszono kolejną kampanię edukacji patriotycznej, aresztując lub wydalając ze świątyń dziesiątki duchownych, którzy odmawiali podpisania lżących Dalajlamę deklaracji lojalności. Jednocześnie na zamkniętym posiedzeniu Biura Politycznego KPCh ponowne zatwierdzono priorytety „chwytania oburącz", czyli zacieśniania kontroli politycznej oraz „skokowego" rozwoju gospodarczego. Wkrótce potem stanowisko sekretarza partii TRA powierzono Zhangowi Qingli, weteranowi walki z „lokalnym nacjonalizmem" i architektowi programu przesiedlania Hanów do Turkiestanu Wschodniego, który zaczął urzędowanie od zaostrzenia zbierającej już ofiary śmiertelne kampanii reedukacji politycznej w Lhasie, czyli, jak sam to ujął, „walki na śmierć i życie" z tybetańskim „separatyzmem", karanym wyrokami sięgającymi już przeciętnie dziesięciu lat i jedenastu miesięcy więzienia.
Udzielając jubileuszowej inicjacji Kalaczakry w styczniu 2006 roku, Dalajlama wezwał Tybetańczyków do chronienia przyrody i wszelkiego życia, a zwłaszcza zwierząt należących do gatunków zagrożonych wyginięciem. W odpowiedzi na ten apel we wszystkich regionach Tybetu zaczęto publicznie palić szmuglowane z Indii skóry tygrysów, panter i wydr oraz obszywane nimi ubrania, które w ostatnich latach stały się symbolami statusu i - mimo martwych przepisów zakazujących ich posiadania - aprobowanym przez władze egzotycznym magnesem dla turystów. Organizatorzy spontanicznej kampanii, wystrzegający się retoryki politycznej i podkreślający zgodność swoich działań z chińskim prawem, doprowadzili do puszczenia z dymem futer wartych dziesiątki milionów yuanów i sprowokowali władze, które uczyniły zagrożoną wyginięciem tybetańską antylopę cziru jedną z maskotek „zielonych" Igrzysk w Pekinie, do przekroczenia granic absurdu: służby bezpieczeństwa nie tylko wydawały zakazy, zatrzymywały i zastraszały „winnych", ale też zaczęły zmuszać tybetańskich spikerów do pojawiania się na wizji w kurtach obszytych kontrabandą. Przy okazji ogłoszono wzmożenie kampanii „mocnego uderzenia" w tybetańskich dysydentów i intensyfikację reedukacji politycznej w instytucjach monastycznych, a Pekin przypuścił zmasowany atak propagandowy na Dalajlamę, odrzucając idee „większego Tybetu" i „prawdziwej autonomii" jako próby „obalenia rządów partii, systemu socjalistycznego i zasady autonomii oraz powrotu do władzy i ponownego skazania Tybetańczyków na niewolnictwo".
W osiemdziesiątą piątą rocznicę założenia KPCh w lipcu 2006 roku do Lhasy ruszyły z wielką pompą i nadzwyczajnymi środkami bezpieczeństwa (pięciu do dziesięciu żołnierzy na każdym kilometrze tysiąckilometrowej trasy oraz, jak w samolotach, antyterroryści i agenci w wagonach) pierwsze pociągi pasażerskie z chińskich miast. Zgodnie z zapowiedziami Pekinu kolej przyniosła Tybetańczykom zmiany, wobec których „skarlały wszystkie dotychczasowe osiągnięcia": przymusowe przesiedlenia bez rozkradanych przez urzędników odszkodowań, zagładę tradycyjnych pastwisk i ostoi dzikiej zwierzyny, a przede wszystkim (kilkakrotnie taniej niż samoloty oraz o wiele szybciej i bezpieczniej niż autobusy) „cztery tysiące nowych turystów, kupców i osadników pochodzenia chińskiego", zwiększając ich liczbę do pięciu, sześciu tysięcy dziennie. Choć władze twierdziły, że kolej da Tybetańczykom zatrudnienie, wśród budujących ją 27 tysięcy robotników wykwalifikowanych nie znalazło się miejsce dla żadnego z nich. Tydzień później Chiny i Indie otworzyły dla handlu granicznego przełęcz Nathu-la w Sikkimie, która przed wojną z 1962 roku miała aż osiemdziesięcioprocentowy udział w wymianie towarowej między tymi państwami. Znaczne obniżenie kosztów i czterdziestopięciokrotne zwiększenie przepustowości transportowej odTybetu stworzyło szansę na uczynienie z regionu alternatywy dla drogi morskiej i pasa transmisyjnego chińskich produktów do Azji Południowej, dając kolejny impuls ekonomiczny osadnictwu na Dachu Świata. Jak wynika z badań Chińskiej Akademii Nauk, większość pracowników napływowych (poza kadrami, setkami tysięcy mundurowych i robotnikami przemysłowymi) zajmuje się w TRA świadczeniem usług - nowej klasie średniej, turystom i sobie nawzajem, zmieniając to zjawisko w perpetuum mobile i pogłębiając marginalizację rdzennej ludności.
Mieszkańcy Tybetu, zwłaszcza ci z hukou, „meldunkiem" w TRA, mają ogromne trudności z uzyskaniem paszportu i zgody na opuszczenie kraju. Według chińskich mediów w 2003 roku za granicę wyjechało ich „o 200 więcej niż rok wcześniej", czyli dokładnie 300 (trzystu). Nie wiadomo, czy liczba ta obejmuje członków licznych delegacji rządowych. Każdego roku do Indii przedostają się dwa-trzy tysiące Tybetańczyków. Systematycznie zacieśniający współpracę z Pekinem rząd Nepalu, który wcześniej - na podstawie „dżentelmeńskiej umowy" z Wysokim Komisarzem ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) - nie przeszkadzał w tranzycie Tybetańczyków do Indii, zmienił politykę w maju 2003 roku, wydając pracownikom ambasady ChRL w Katmandu 18 uciekinierów z Tybetu. Wszyscy oni spędzili kilka miesięcy w areszcie śledczym w Szigace, w którym byli bici i maltretowani. W tym samym czasie chińska straż graniczna kilkakrotnie otwierała ogień do uciekinierów z Tybetu i ścigała ich na terytorium Nepalu. W styczniu 2005 roku nepalskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poleciło zamknąć stołeczne biuro przedstawiciela Dalajlamy oraz Tybetańskie Biuro ds. Opieki nad Uchodźcami. Przedstawicielstwo pełniło funkcję nieformalnej ambasady i rzecznika interesów społeczności tybetańskiej; Biuro Opieki działało od niemal 45 lat i służyło pomocą uchodźcom, którzy osiedlili się w Nepalu po upadku powstania w Tybecie w 1959 roku, oraz zapewniało schronienie (dach nad głową, wyżywienie i pomoc medyczną) nowym uciekinierom, wśród których przeważają duchowni oraz młodzież i dzieci. 30 września 2006 roku na oczach setek zachodnich himalaistów, którzy natychmiast przekazali tę informację przez telefony satelitarne, funkcjonariusze wujing, paramilitarnej Ludowej Policji Zbrojnej, otworzyli ogień do grupy kilkudziesięciu uchodźców na granicznej przełęczy Nangpa-la, zabijając co najmniej dwie osoby. Chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych bezzwłocznie doniesienia te zdementowało. Kiedy kilka dni później okazało się, że wspinacze zrobili zdjęcia zwłok kilkunastoletniej mniszki i aresztowanych dzieci, Pekin oświadczył, że zaatakowani przez „przestępców" żołnierze strzelali w obronie własnej. Wkrótce potem ujawniono film, na którym widać, jak funkcjonariusze przyjmują pozycje strzeleckie, spokojnie mierzą i strzelają z karabinów szturmowych w plecy bezbronnych, oddalonych od nich o ponad sto metrów kobiet i dzieci. Tym razem władze chińskie odmówiły komentarza.
Według Freedom House Tybet pozostaje jednym z najgorszych miejsc na Ziemi pod względem braku poszanowania podstawowych swobód i praw człowieka.
(sft.org.pl)